sobota, 26 grudnia 2015

2.

-Cześć, jestem Hayley Robinson. -stanęłam jak wryta i pomachałam do obecnych.
-Hej, jestem Hayley Robinson. -trochę się rozluźniłam i obdarzyłam wszystkich szczerym uśmiechem.
-Witam wszystkich, nazywam się Hayley Robinson. -oznajmiłam spokojnie, prostując się.
-Yo ludzie! Hayley Robinson jestem! -skrzyżowałam ramiona na piersi i przybrałam pozę luzaka. 
Cztery pary oczu wpatrywały się we mnie z lekkim zwątpieniem. Przybrałam pytający wyraz twarzy.
-Chujowo. -oznajmił krótko Ian. Derek i ja szeroko otworzyliśmy oczy. 
-Coś ty powiedział?! -zapytał oniemiały Derek. 
-Kto cię nauczył tego słowa? -warknęłam. Ian wskazał palcem Freddiego, który zrobił się cały czerwony, kiedy wszyscy obecni piorunowali go wzorkiem. Nawet Maggie, która nie wiedziała o co chodzi.
-A ciebie? -zapytał Derek, starając się przybrać łagodniejszy ton.
-George... -wymamrotał czerwony jak burak chłopiec. George to najlepszy przyjaciel Freddiego. Swoją drogą niezłe z niego ziółko. Ciotka już dawno zabroniła Freddiemu się z nim kolegować, bo jak to uznała "sprowadza go na złą drogę" i dopiero teraz zrozumiałam, o co jej chodziło. Mimowolnie zachichotałam. Zbuntowane 10-latki. 
-Nie wolno używać takich słów. To bardzo nieładnie. -oznajmił dobitnie Derek braciom. Maggie na wszystko potakiwała i kiwała palcem. Runęłam na łóżko obok niej, patrząc ze zrezygnowaniem w sufit.
-A może po prostu będę sobą? -zapytałam sama siebie. Poczułam, jak łóżko ugina się pod ciężarem 19-latka i przekręciłam głowę w prawo, napotykając parę niebieskich oczu Dereka. 
-Powinnaś być sobą. -oznajmił pewnie. -Ale wydaje mi się, że do tej pory nawet nią nie byłaś. Wyobraź sobie, jaka chcesz być i... bądź taka! Nikt nie będzie ci mówił, jaka masz być, bo to twój własny pomysł na siebie i to właśnie ty. 
Spojrzałam w sufit. Jaka chciałabym być? Chcę słuchać mojej muzyki, zamknięta w pokoju, ubrana w wygodny szary sweter i obcisłe jeansy. Chcę mieć kręcone włosy! Chcę mieć najlepszą przyjaciółkę, z którą będę mogła się dzielić swoimi przemyśleniami. Chcę chodzić na imprezy! 
-Masz szary sweter? -zapytałam po chwili. Derek zachichotał i podniósł się do pozycji siedzącej. 
-Pewnie, że mam, ale sądzę, że jeśli chcesz się z kimś dzielić garderobą to najlepszą osobą do tego będzie Kandy. -stwierdził. 
-Nie zapytam jej o szary sweter. 
-Dlaczego?
-Chcę własny szary sweter. A ona mi go nie da. -bąknęłam urażona. Czułam się jak dziecko, ale to dobrze, bo naprawdę rzadko pozwalałam sobie na tak bezmyślne rozmowy jak ta. 
-Skąd wiesz? Zapytaj ją. 
-Ty to zrób. -rozkazałam, a on wstał. Spojrzałam na niego spod zmarszczonych brwi.
-Gdzie idziesz?
-Po pieprzony szary sweter. -oznajmił, po czym zniknął za drzwiami.
-Pieprzony. -powtórzył Ian. 

  Tak więc następnego dnia w szarym swetrze, czarnych obcisłych jeansach, podkreślających moje grube nogi, glanach i włosach związanych w kucyk (nie miałam czasu ich rano zakręcić) przemierzałam korytarze liceum w Bristolu, szukając sekretariatu uczniowskiego, z którego miałam odebrać swój plan zajęć. Już dziś miałam iść na pierwsze zajęcia, dlatego przyszłam do szkoły wcześnie, by jeszcze zapełnić swoją szafkę książkami, które czekały na mnie w samochodzie ciotki. 
  Gdy już z pomocą Dereka uczyniłam powyższe czynności, pozostało mi zaledwie 10 minut na odnalezienie klasy od historii. Według mojego planu zajęcia odbywały się w sali 112, a stałam pod 109, czyli byłam niedaleko. Skierowałam się na koniec korytarza i ku mojej uldze stałam pod drzwiami z numerem 112. Stało tam wielu uczniów w moim wieku, a ja się czułam bardzo dziwnie, bo najwyraźniej wyglądałam na nową uczennicę, nie mogącą się odnaleźć w nowej szkole - oczywiście nią byłam - ponieważ wszyscy patrzyli się na mnie, jakby się zastanawiali czy mnie tu wcześniej widzieli, czy jednak nie. Nagle zadzwonił dzwonek, a drzwi klasy otworzyły się od środka. Nauczyciel wpuścił nas do klasy, a ja nie wiedziałam co ze sobą zrobić, ponieważ wszyscy już zajęli swoje miejsca. Stałam więc na środku, podczas gdy wszyscy przepychali się koło mnie i patrzyli na mnie dziwnie. Otyły, niski, siwiejący nauczyciel, ubrany w opinający go garnitur najwyraźniej to zauważył, bo zapytał, czy może w czymś pomóc. 
-Tak, ja... Jestem nowa... -zaczęłam.
-Cudownie! Szybciutko zajmujcie miejsca, wiewióreczki. Koleżanka chce się przedstawić! -oznajmił, chodź prawie wszyscy byli już na swoich miejscach.
Nie, wcale nie chce.
-Cześć, nazywam się Hayley Robinson. -starałam się brzmieć naturalnie i sympatycznie. -Jestem tu nowa. Razem z wujostwem przeprowadzi...
-No dobrze, nie chcemy przecież znać twojego życiorysu, prawda Hariet? No już, zajmuj wolne miejsce i zabieramy się do zajęć! -pospieszył mnie, a ja odnalazłam wzorkiem wolne miejsce w przedostatniej ławce obok jakiejś wyglądającej miło blondynki. Za nią też było wolne miejsce, ale tam siedział jakiś brunet, patrzący na mnie spod byka, więc uznałam, że usiądę z blondynką. 
-Cześć. -przywitała mnie miło dziewczyna. -Jestem Marry. -przedstawiła się, wyciągając rękę. Miała różowy sweter i tego samego koloru usta, przejechane intensywną szminką. Na oczach miała kreski eyelinerem. Jej włosy były tak jasne, że niemal białe. 
-Ekhm, Hariet, czy jak ci tam... Tutaj już ktoś siedzi. -odezwał się brunet za nią. Spojrzałam na niego ze zdziwieniem. Przecież nie usiadłam obok niego, a Marry nie protestowała, więc po co się wtrąca?
-Nie ma sprawy, Hayley. Zayn przecież może usiąść z Harrym, prawda? -zapytała słodko Marry, a ja nie rozumiałam owej sytuacji. Jak na zawołanie do klasy wszedł luźnym krokiem przystojny, czarnowłosy chłopak o oliwkowej cerze. 
-Och, pan Malik. Jak miło, że nas pan  zaszczycił swoją obecnością. -zaszydził profesor, a ja stwierdziłam że go lubię. "Pan Malik" spojrzał na profesora dziwnie, ale wymamrotał tylko "Przepraszam za spóźnienie" i skierował się w naszą stronę. Brunet za mną patrzył na niego spod byka. Uznałam, że czarnowłosy to owy Zayn, więc nie chciałam robić kłopotów i szybko przesiadłam się o jedną ławkę do tyłu. 
-Dobra dziewczynka. -pochwalił mnie brunet. Chyba go polubię, bo właściwie to może nie lubi Zayna i pewnie o to mu chodziło. Spodobał mi się też jego styl. Taki punkrockowy. Czarna koszulka bez rękawów, obcisłe spodnie, ciężkie buty i dużo tatuaży na ramionach. W dodatku kolczyk w brwi i kilka na uchu. 
-Nie musiałaś... -zaczęła Marry, ale w tym samym momencie Zayn runął na miejsce obok niej. -Wszystko w porządku? -zapytała z troską chłopaka. Zayn przytaknął, ale jego wzrok mówił co innego. Kątem oka zauważył mnie i zmarszczył brwi. 
-A to kto? -zapytał bardziej Marry niż mnie, ale ja odpowiedziałam.
-Hayley. Jestem nowa. -przedstawiłam się, zmuszając się do uśmiechu.
-Zayn. Jestem stary. -odparł sarkastycznie chłopak, co mi - nie ukrywam - zaimponowało. Marry zachichotała, a brunet obok mnie skrzywił się, jakby próbował pohamować śmiech. Jeśli śmiejesz się z czyichś żartów to znaczy że go lubisz, prawda? Więc po co wstrzymywać śmiech spowodowany żartem osoby którą lubisz? 
-On tak ma. -skwitowała sarkazm Zayna Marry. 
-Ostatnia i przedostatnia ławka, bo was przesadzę! -krzyknął nauczyciel z drugiego końca klasy, chodź oczy miał wlepione w tablicę. Imponujące. 
-Harry. -odezwał się cicho chłopak obok mnie, gdy cała klasa robiła notatkę. Spojrzałam na niego kątem oka i zauważyłam, że na mnie patrzy. -Jestem Harry. Nie przedstawiłem się wcześniej. -oznajmił. 
-A ja Hayley. Nie Hariet. -oznajmiłam z lekkim uśmiechem.
-Będę na ciebie mówił Harley. -zażartował, a ja pokręciłam głową z dezaprobatą. 
-Nie, nie rób tego.
-Postaram się, Harley. -oznajmił, a uśmiech błąkał się na jego ustach. 
 Po historii mieliśmy angielski, więc zdecydowałam się iść z Harrym. 
-To... nie lubisz Zayna, racja? -zapytałam, próbując nawiązać konwersację. Nic nie odpowiedział. Patrzył przed siebie, jakby nawet mnie nie usłyszał. 
-Halo! -pomachałam mu ręką przed twarzą, a on zatrzymał się i zmarszczył nos.
-Nie rób tak, Harley. 
-Słyszałeś co do ciebie mówiłam? I nie nazywaj mnie Harley. -powiedziałam, chodź owe przezwisko nawet mnie bawiło. 
-Słyszałem. -odparł i ponownie zaczął iść przed siebie. Zrozumiałam, że to temat o którym nie chce rozmawiać, więc po prostu na razie odpuściłam.

  Na lunch również poszłam z Harrym, który okazał się dla mnie dobrym towarzystwem. Nie pytałam już więcej o Zayna, bo nie chciałam go denerwować w pierwszy dzień. Przy jednym ze stolików siedziała Marry, przytulona do jakiegoś niskiego bruneta i jakiś blondyn o włosach tego samego koloru co ona. Naprzeciwko blondyna siedział również Zayn i rozmawiał z nim półgłosem. 
-O, to Hayley! -pomachała mi Marry, gestykulując, żebym usiadła z nimi. Spojrzałam pytająco na Harry'ego, który wzruszył ramionami. 
-A ty... Gdzie chciałbyś usiąść? -zapytałam, bo naprawdę go polubiłam i nie miałam zamiaru go zostawiać. Ponownie wzruszył ramionami i skierował się do stolika, przy którym siedzieli Marry i Zayn. Gdy się do nich zbliżył, wszyscy umilkli i patrzyli na niego w milczeniu. Chłopak zajął miejsce naprzeciwko niskiego bruneta, zostawiając mi wolne krzesło pomiędzy nim, a Zaynem. Zajęłam wolne miejsce, położyłam swoją tacę z jedzeniem na stół i odchrząknęłam. 
-Cześć, jestem Hayley. -przedstawiłam się reszcie. 
-To mój brat Niall. -przedstawiła Marry blondyna. -A to Louis, mój chłopak. -uścisnęłam ręce obu chłopakom.
-Hey Hayley. -powiedział Niall, po czym zachichotał. -Hey-hay-ley. -zaśmiał się ponownie, a wszyscy patrzyli na niego jak na idiotę. Kąciki ust Harry'ego uniosły się drwiąco. Niall zauważył to i ucichł. Harry po tym też spochmurniał. 
-Jesteście żałośni. -oznajmił po dłuższej chwili. Wszyscy spojrzeli na niego, gdy wstawał, nawet nie tknąwszy jedzenia, które miał na tacy. Postanowiłam schować do plecaka dla niego jabłko i drożdżówkę, zawiniętą w papier, po czym podążyłam za nim, żegnając się w pośpiechu z resztą. 
-Harry? -zapytałam, idąc za nim szybkim krokiem. -Harry! Boże, nie będę za tobą biegła! -warknęłam. Spojrzał na mnie przez ramię, po czym skręcił w jakiś korytarz i zniknął za drzwiami jednego z pomieszczeń. Spojrzałam na etykietę na drzwiach. Świetnie. Męski kibel.
-Hayley? -usłyszałam jak ktoś mnie woła. Zobaczyłam, że Marry idzie w moją stronę. Patrzyła na mnie z troską. -Hayley, on nie będzie wychodził przez dłuższy czas. Zostaw go.
Miałam tyle pytań, ale na razie postanowiłam je zostawić i wrócić  na lunch. 

_________________________________________________________________
No to drugi rozdział mamy za sobą. 
Jeśli tu jesteś, pozostaw po sobie komentarz. :*


1.

-Hayley Robinson! -wzburzony ryk profesora wybudza mnie z przyjemnego snu, w którym pływałam po bezkresnym morzu czarnego smaru. Podniosłam głowę i ledwo powstrzymałam się od potarcia oczu. Nie mogłam rozmazać makijażu, bo wszyscy baliby się mnie jeszcze bardziej. Mimo niskiego wzrostu i drobnej budowy byłam niemałym postrachem w mojej szkole. Może to z powodu mojego makijażu, albowiem moje zielone oczy okalałam codziennie czarną kredką, a może to moje cienkie włosy, również koloru smoły. Być może zbierało się na to kilka innych powodów, jak to, że ubierałam się cała na czarno, nosiłam glany, nigdy się nie uśmiechałam i zawsze miałam ze sobą scyzoryk w plecaku, tak na wszelki wypadek. Odkąd moi rodzice zginęli z rąk mafii, której naraził się mój ojciec, wszędzie czuję czające się na mnie niebezpieczeństwo, mimo że od owych wydarzeń minęło dobrych 6 lat. 
  Gdy podniosłam wzrok, cała klasa wlepiała we mnie gały. Jasmine Scott i jej przyjaciółeczki szeptały coś do siebie i chichotały, nie odrywając ode mnie wzroku jak reszta klasy. Pan Parker miał natomiast bojowy wyraz twarzy i chyba z każdą sekundą mojego milczenia gniew narastał w nim coraz bardziej. 
-Tak, panie profesorze? -zapytałam niezmieszana, decydując się na przerwanie krępującej co po niektórych ciszy. 
-Zechcesz odpowiedzieć na pytanie, które przed chwilą zadałem całej klasie? -zapytał wysoki, siwiejący nauczyciel matematyki. 
-Przepraszam, nie usłyszałam pytania, panie profesorze. -odparłam uprzejmie. Nauczyciel uśmiechnął się jadowicie.
-W klasie panowała kompletna cisza, panno Robinson. Czyżbyś nie uważała na lekcji?
-Zamyśliłam się. 
-Oczywiście, że tak. Zdążyłem to zauważyć, jak również cała klasa, kiedy twoje chrapanie wyrwało mnie z prowadzenia lekcji. 
Pół klasy zachichotało, ale nie obeszło mnie to.  Wiedziałam, że nie żartuje. Zawsze chrapałam, dlatego dostałam osobny pokój w domu wujostwa, kiedy się do nich wprowadziłam. Milczałam. 
-Do gabinetu dyrektora, Robinson. -oznajmił po dłuższej chwili jadowitym tonem profesor. Bez dodatkowych ceregieli zabrałam swoją torbę i ruszyłam do drzwi. 

  Siedziałam na huśtawce w parku a w moich uszach brzmiała piosenka Bring Me The Horizon - Can You Feel My Heart. Bujałam się delikatnie, wlepiając wzrok w moje buty. Normalnie patrzyłabym w chmury i rozpoznawała różne kształty, ale dziś była okropna pogoda, a niebo okalały czarne chmury. Nie chciałam na nie patrzeć, bo jeszcze bardziej zrujnowałyby mój już i tak marny nastrój. Nagle poczułam dosyć mocny cios i leżałam na trawie. Moje słuchawki wyleciały z uszu i znalazły się pod moim tyłkiem, a obok mnie wylądowała kolorowa piłka. Moje nogi pozostały na niskiej huśtawce,. Rozejrzałam się dookoła i ujrzałam napastniczkę. Była to mała blondynka w niedługich warkoczykach. Stała na przedzie grupy dzieci, które śmiały się głośno i pokazywały na mnie palcami. Owa dziewczynka stała nieruchomo i wpatrywała się we mnie z przerażeniem. Tak,  mała suko, to dokładnie tak jak myślisz. Zaraz wstanę, przebiję twoją piłkę moimi szponami, po czym wyrwę ci te twoje urocze warkoczyki i z głowy włożę tam, gdzie słońce nie dochodzi.
 Nie uczyniłam jednak tego, bo na podjazd właśnie wjechał różowy ford mojej ciotki, a ja zdecydowałam nie znęcać się przy niej nad nieletnimi, więc podniosłam swój zacny tyłek z trawy i podniosłam uszkodzone słuchawki. Cudownie. Jakby mnie było stać na nowe.
Wcisnęłam się na tylne siedzenie, gdzie siedziała już najmłodsza czwórka rodziny i spojrzałam na siedzącego na siedzeniu pasażera Dereka, najstarszego z rodzeństwa, który wbrew swej naturze milczał. Był dwa lata starszy ode mnie i o wiele bardziej popularny, być może dlatego, że był przystojny, a do tego i niebywale wygadany. Zawsze mnie pytał, jak było w szkole, mimo, że zawsze w odpowiedzi słyszał tylko suche "nic". Tym razem jednak milczał. Co się stało? 
-Derek. -powiedziałam tylko i spojrzałam w lusterko, gdzie zobaczyłam jego twarz. Miała chłodny wyraz, ale gdy jego niebieskie oczy napotkały moje zielone, lekko się rozchmurzył i kiwnął głową na znak, że zaraz mi wszystko wyjaśni. Samochód ruszył, a w samochodzie nastała nieprzyjemna cisza.
  Gdy dojechaliśmy do domu, cisza nadal trwała. Ciocia oznajmiła nam wszystkim, żebyśmy udali się do salonu, gdzie znajdowała się reszta rodziny. Moje wujostwo miało albowiem dziesiątkę dzieci, plus mnie, kota, psa i papugę. Bliżniaki, Alec i Kandy o rok młodsi od Dereka a o rok starsi ode mnie mieli po 18 lat. Felix, Odette i Maggie były kolejno co rok rodzone przez ciotkę trzy lata temu, czyli mieli 3, 4 i 5 lat. Jade miała 12 lat, Freddie 10, Ian 8, a najmłodsza Sussy została poczęta przez ciotkę półtora roku temu. Niemalże wszyscy członkowie rodziny byli obdarzeni kręconymi, brązowymi włosami i niebieskimi oczami po ciotce. Tylko bliźniaki były rude i miały piwne oczy po swoim ojcu, który aktualni był łysy. Wszyscy zebrali się w salonie i czekali na ogłoszenie ważnej wiadomości, którą mieli nam do przekazania ciotka z wujkiem. 
-Jak wszyscy wiecie, nasza rodzina jest dosyć liczna, a wy ciągle rośniecie. -zaczęła, siadając w skórzanym fotelu. Wszyscy mieli wzrok skierowany na nią. -W związku z tym, nasz aktualny dom zaczyna stawać się coraz mniejszy. 
-Przeprowadzamy się? -zapytała radośnie  Odette, podskakując na kanapie. Ciocia pokiwała jedynie głową, co spowodowało ogólny harmider w salonie. Wszyscy mieli coś do powiedzenia.
-Gdzie?!
-Kiedy?!
-Stać nas na to?!
-Ale mamo! Derek niedługo wyjeżdża do colleagu w Bristolu! -wyrwała się Kandy. -Alec i ja też lada chwila kończymy szkołę. Niepotrzebny nam większy dom! -zaprotestowała.
Anabelle Collins poprawiła się w fotelu i spojrzała z wesołością na najstarszą córkę. 
-Potrzebny, kochanie. -oznajmiła, głaszcząc się po brzuchu i spoglądając z czułością w górę na stojącego nad nią męża. Piwne oczy Kandy były teraz wielkości spodków od herbaty. Cały salon ucichł, a wszyscy wpatrywali się w ciotkę spodziewając się tego, co zaraz powie. -Za dziewięć miesięcy urodzi się nam nowy Collins. 

______________________________________________________________________
Witam! (jeśli ktoś to w ogóle będzie czytał)
Na razie rozdział tak dla wstępu króciutki i tylko po części zapoznający nas z główną bohaterką i jej dotychczasowym życiem. Mam nadzieję jednak, że Was nie zniechęci i przebrniecie dalej. 
A że dziś 26 grudnia, życzę wszystkim Wesołych Świąt!